Jak Halina Krępianka ocaliła Sandomierz

Sandomierz      0 Opinie

Opis

Od początków Państwa Polskiego Sandomierz uważany był za jeden z ważniejszych historycznie i kulturowo ośrodków miejskich.
Niestety, to samo położenie na węźle komunikacyjnym, które w starożytności przyniosło tak wiele korzyści, w średniowieczu stało się powodem wielu klęsk wojennych.
W XIII wieku ziemie Państwa Polskiego pustoszyli Litwini, Rusini oraz Tatarzy. Najazdy Tatarów były szczególnie dotkliwe, ponieważ był to wróg bezwzględny, dziki i okrutny. Ciężkie czasy nastały. Tatarzy palili miasta, rabowali dobytek, pustoszyli wsie, mordowali starców i dzieci, a kobiety i mężczyzn w sile wieku brali w jasyr. Walczyli nie tylko męstwem, którego im nie brakowało, ale też zdradą, chytrością, a nawet trucizną.

Po raz pierwszy Tatarzy najechali polskie ziemie w 1241 roku. Wtedy napadli również na Sandomierz, miasto spalili, a ludność zdziesiątkowali. Sandomierzanie ponieśli straszną klęskę.

Miasto odbudowano, lecz już w 1260 roku tatarskie hordy pod wodzą Burundaja znów stanęły pod Sandomierzem. Kasztelanem sandomierskim był wówczas Piotr Krępa herbu Ostoja. Był to dzielny rycerz, który wraz z oddziałem 500 zbrojnych żołnierzy oraz szlachtą sandomierską obwarował zamek. Kasztelan miał zbyt mało żołnierzy, aby bronić Wzgórze Staromiejskie i Wzgórze Zamkowe. Otworzył więc bramy twierdzy dla wszystkich mieszkańców Sandomierza, aby mogli się tam schronić przed okrucieństwem najeźdźców. Większość mieszkańców miasta schroniła się na zamku.
Tatarzy przypuścili szturm na wzgórze Zamkowe, lecz Sandomierzanie pomimo braku żywności i broni, przez kilka dni dawali dzielnie opór i pewnie jeszcze długo mogliby się bronić, gdyby nie podstęp Tatarów. Wódz najeźdźców przysłał posłańca z oświadczeniem chęci odstąpienia od murów, jednak pod pewnym warunkiem, o którym chce sam z kasztelanem rozmawiać.
Piotr Krępa, nie podejrzewając zdrady, udał się do obozu wroga. Tam schwytany przez straże i zakuty w łańcuchy zaprowadzony został do tatarskiego wodza, który kazał ściąć kasztelana, a głowę jego uniesioną na dzidach polecił pokazać Sandomierzanom stojącym na wałach.
Sandomierzanie przerażeni straszliwą śmiercią swego wodza, stracili zapał do walki. Tatarzy ponowili szturm, zajęli Wzgórze Staromiejskie, spalili domy, a mieszczanom broniącym się wśród płomieni zadawali okrutną śmierć. Tłumy dziczy wdarły się również do zamku, obrońców wyrżnęli, a twierdzę ograbili ze wszelkich kosztowności i dobytku schronionego tu przez mieszczan, po czym warownię podpalili.

Burgrabia zamkowy Boguchwał spełnił obietnicą daną Piotrowi z Krępy i wyniósł z pożogi jego małą córkę Halinę, z którą ukrył się na wieży kościoła św. Jakuba. Sierotę oddał na wychowanie do domu Pilawitów. Kiedy Halina wyrosła na piękną i dzielną pannę, została żoną Jana Pilawy, któremu z czasem książę Leszek Czarny powierzył kasztelanię sandomierską.

Miasto Sandomierz odbudowano, lecz już w nowym, bardziej obronnym miejscu – na wysokim wzgórzu, bliżej Wisły. Miasto zostało solidnie zbudowane i umocnione. Książę Leszek otoczył miasto fosami, wałami i ostrokołem, a mieszkańcy, nauczeni smutnym doświadczeniem lat ubiegłych, zaczęli kopać podziemne kryjówki, aby móc ukryć przed wrogiem rodzinę i dobytek. Po kilku latach mozolnej pracy powstały podziemne lochy, ciągnące się pod całym miastem, a nawet wychodzące poza Sandomierz.
W 1286 roku książę Leszek Czarny ponownie nadał prawa miejskie Sandomierzowi. Miasto zorganizował i zagospodarował małopolski możnowładca Witkon, który został pierwszym wójtem Sandomierza. Stworzono wówczas dogodne warunki do rozwoju handlu, rzemiosła, a także rolnictwa i hodowli. Miasto szybko rozwijało się i bogaciło.

W 1287 roku Tatarzy najechali ziemię krakowską. Hufiec sandomierskiego rycerstwa pod wodzą Jana Pilawy opuścił mury zamku i podążył w kierunku Krakowa, aby wesprzeć tamtejsze oddziały. Jechali kilka dni nie napotkawszy na swej drodze ani rycerstwa polskiego, ani Tatarów. Stanęli więc na spoczynek w obszernej dolinie, otoczonej z jednej strony wysokimi skałami, z drugiej lasem, a z trzeciej strony rzeką.
O świcie napadły na śpiących rycerzy oddziały tatarskie, które początkowo wypuściły na hufiec Pilawy chmurę strzał z łuków, a potem z szablami w dłoniach wyjechali z lasu na polanę, siekąc wszystkich straszliwie. Sandomierzanie dzielnie się bronili, lecz w obliczu mrowia Tatarów nie mieli szans wygrać i już nie zwycięstwa, lecz chlubnej śmierci szukali. Pilawa, który bardzo dzielnie walczył i pozbawił życia dziesiątki Tatarów, przygnieciony ciężarem ubitego konia, oddał życie pod szablami tatarskimi.
Ten sam los spotkał prawie wszystkich jego towarzyszy. Jeden tylko rycerz ocalał. Był to Dersław z Obręczny, który ciężko ranny stracił przytomność, a kiedy ją odzyskał, było już po bitwie. To właśnie ranny Dersław przywiózł do Sandomierza smutną nowinę o zbliżających się Tatarach i o poległych w ostatniej bitwie.

Sandomierz pozostał bez obrońców. Tylko wójt sandomierski, rozważny Witkon i ranny Dersław organizowali obronę miasta. Pomagała im owdowiała kasztelanowa Halina, która dodawała odwagi szczupłej załodze, organizowała kobiece grupy, które miały wspomagać męskie oddziały na wałach. Kobiety miały gotować wodę, smołę, donosić kamienie, czy podtaczać kłody.

Wkrótce wąwozy okalające miasto zaroiły się mrowiem tatarskim, a przeraźliwe wycie i bojowe okrzyki napełniły trwogą mieszkańców Sandomierza. Konnica zbrojna w łuki zbliżyła się do wałów i wypuściwszy w górę chmurę strzał, wycofała się prędko, unikając ataku ze strony obrońców. Po kilku takich łuczniczych zaczepkach, do wałów i bram rzuciły się tłumy Tatarów z drabinami i dębowymi taranami. W kilkunastu miejscach przystawili do wałów drabiny, po których próbowali wedrzeć się do miasta. Jednocześnie szturmowali bramę Opatowską i Zawichojską. Obrońcy rzucili się do obrony i na głowy napastników posypały się strzały i kamienie. Na wdzierających się na wały wylewano kotły wrzątku i płynnej smoły. Tatarzy spadali z drabin, a tych, którzy wdzierali się już na wały, obrońcy cięli szablami. Mnóstwo napastników straciło już życie, lecz zabitych natychmiast zastępowały nowe, wypoczęte oddziały.
Obrońcom mdlały ręce, tracili siły, lecz nie miał ich kto zastąpić.
Dopiero wieczorem szturm ustał. Okazało się, że miasto straciło wielu obrońców, od strzały tatarskiej zginął waleczny Dersław, wały zostały nadwyrężone, a zapasy broni bardzo się uszczupliły.
Kasztelanowa Halina była wszędzie, opatrywała rannych, pocieszała strapionych, dodawała otuchy i pomagała grzebać poległych. Zastanawiała się również nad losem, jaki czeka mieszkańców Sandomierza i nad sensem swojego życia. To przecież Tatarzy pozbawili życia nie tylko jej męża Jana Pilawitę, ale również jej ojca Piotra Krępę. Straciła wszystkich, których kochała, a teraz straci jeszcze życzliwych jej mieszkańców Sandomierza. Sama też zginie. Myślała długo, zdając sobie sprawę ze zbliżającej się klęski. Nie rozumiała, dlaczego wszyscy muszą zginąć.

I wtedy uświadomiła sobie, że nie musi tak być. Że to właśnie ona, córka kasztelana Krępy i wdowa po kasztelanie Pilawicie może uratować miasto. Tylko ona jedna.
Udała się więc do Witkona i przedstawiła mu swój plan, na który wójt nie chciał się w żaden sposób zgodzić. Uważał, że to ryzykowne przedsięwzięcie, z którego Halina z całą pewnością nie wyjdzie żywa.
- A na cóż mi jedno moje życie przez jeden dzień dłużej. Pomyśl, Witkonie, można w ten sposób uratować życie wielu niewinnych ludzi, małe dzieci, przed którymi jeszcze długie lata być mogą. Czyś nigdy nie słyszał, że nie ma większej miłości nad tę, która życie swoje oddaje za przyjaciół swoich? A nie żal ci naszego nowego miasta, które bez mieszkańców zamieni się w ruinę? Pójdę następnej nocy, a ty Witkonie postaraj się, aby obrona wytrzymała jeszcze jutrzejszy dzień – postanowiła Halina.
Następnego dnia zamiast oczekiwanego szturmu, do bramy Opatowskiej zbliżało się trzech mężczyzn z poselstwem od chana. Witkon kazał ich wpuścić i zaprowadzić do Sali audiencyjnej zamku, gdzie postanowił ich wysłuchać. Posłowie przybyli z żądaniem poddania miasta, otwarcia bram, wydania łupów, koni i niewolników w zamian za darowanie życia dowódcom. Witkon udawał, że się zastanawia, choć pięści same mu się zaciskały.
- Możemy wydać wszystko, co mamy drogocennego, ale ludzi nigdy – rzekł w końcu. Teraz nie mogę dać wam wiążącej odpowiedzi, muszę uzgodnić z radą, ale przekażcie chanowi moją wolę. Proponuję rozejm do jutra. Chan przemyśli propozycję, a my naradzimy się – Witkon wstał i kazał odprowadzić posłańców do bramy.
Był dzień spokoju, ale kilku ludzi pod wodzą Witkona w tajemnicy gromadziło wielkie głazy w pobliżu wejścia do jednego z lochów sandomierskich.

Gdy zapadł zmrok, Halina Krępianka pożegnawszy się z Witkonem, wymknęła się sama poza bramę i skierowała w stronę obozu tatarskiego. Kiedy przeszła kilkaset metrów, z zarośli wyskoczyło kilku skośnookich wojowników z napiętymi łukami. Struchlała ze strachu, lecz kazała prowadzić się do wodza. Niebawem stanęła przed chanem, a ujrzawszy władcę padła na kolana i wznosząc ręce w błagalnym geście, zawołała:
- O wielki panie, pomścij mnie, pomścij!
- Czego chcesz, niewiasto? Na kim pragniesz się zemścić? - spytał Teleboga.
- Na Sandomierzanach, którzy po śmierci mego męża ograbili mnie ze wszelkiego dobra. Nie mam tu nikogo, kto by się za mną ujął, ani dzieci, ani żadnych krewnych. Jestem nietutejsza, za mężem tu przyszłam, a oni zabrali mi dom, ogród, winnicę. Pozostałam bez dachu nad głową. Pomścij mnie, panie! Pomogę wam dostać się do miasta, loch tajny wskażę, który zawiedzie was do grodu. Pokażę ci, panie, gdzie ukryty jest skarbiec. A gdy już opanujecie gród, wytnijcie ich wszystkich w pień, mężów, niewiasty i dzieci, klechów i rycerzy.
Spodobały się mocne słowa tatarskiemu wodzowi. Wyczytał z nich szczerą złość i wielki gniew. Chan skuszony szybkim, podstępnym zdobyciem Sandomierza, odesłał większą część swego wojska pod wodzą swego kuzyna Tochtamysza, w kierunku Krakowa. Pozostawił tylko oddział kilkuset zbrojnych, z którymi postanowił udać się lochami na podbój Sandomierza.
Kiedy Tochtamysz ruszył już z całym wojskiem, Teleboga kazał Halinie prowadzić do tajemnego lochu. Wokół panowała niczym niezmącona cisza, co utwierdziło Tatarów w przekonaniu, że żaden podstęp im nie grozi. Zatrzymali się przed zamaskowanym wejściem, nasłuchiwali jeszcze czas jakiś, rozglądali się po okolicy, a gdy dalej nic podejrzanego się nie działo, ruszyli za Haliną w głąb podziemi. Zapalili pochodnie i ostrożnie posuwali się po wilgotnym korytarzu, coraz bardziej oddalając się od wejścia.
Gdy Tatarzy byli już pod miastem, Sandomierzanie ukryci wcześniej w pobliżu wejścia do lochów, zawalili wejście głazami i ziemią, zamykając drogę odwrotu.
Tatarzy szli dalej, wyobrażając sobie łupy, z jakimi wkrótce będą wracać ze zdobytego miasta. Jakaż była ich wściekłość, gdy zamiast znaleźć wyjście w środku miasta, natrafili na gruby mur.
- Zdrada! – wrzasnęli Tatarzy – Kim ty jesteś, niewiasto?
A Halina wpatrując się w oczy chana, rzekła:
- Jestem Halina, córka Piotra z Krępy, kasztelana sandomierskiego, któregoście przed laty ubili. Jestem Halina, wdowa po Janie Pilawie, kasztelanie sandomierskim, który niedawno z waszych rąk śmierć poniósł. Skonacie tu z głodu i pragnienia, bo wejście też już jest zawalone.
- Wyprowadź nas stąd! – zasyczał chan – wyprowadź, bo zabiję!
- Zabij, skróć mękę – rzekła spokojnie Halina.
Wściekły Tatar dobył szabli, zamachnął się i ciął z wielką siłą w sam środek piersi. Halina osunęła się na kolana i przycisnęła ręce do serca. Poczuła błogi spokój i wydawało się jej, że z oddali zbliżają się do niej ojciec i mąż.
Halina Krępianka oddała życie, ale ocaliła ukochane miasto i jego mieszkańców.

Sandomierz do dziś zachwyca położeniem i licznymi zabytkami, a władze miasta uhonorowały dzielną kobietę, czyniąc ją patronką jednej z sandomierskich ulic w pobliżu dawnego wejścia do lochów.